W internecie oberwiesz za wszystko! Jak sobie radzić z hejtem? | Janina Bąk dla Lighthouse

Co zrobić, gdy padniesz ofiarą hejtu? Janina Bąk – statystyczka i autorka książek popularnonaukowych – uzbrojona w naukowe badania i swoje doświadczenie pokazuje, co tak naprawdę kryje się za hejtem, dlaczego algorytmy są jak labradory i… jak samemu przypadkowo nie zostać hejterem. Więc jeśli jako agent nieruchomości tworzysz w sieci i natykasz się na hejt, koniecznie przeczytaj najnowszy artykuł z magazynu Lighthouse.
O czym przeczytasz w tym artykule?
Janina Bąk: co można zrobić by nie narazić się na hejt w internecie?
Nazywam się Janina Bąk i od 11 lat tworzę w internecie. O samych kontrowersyjnych rzeczach – statystyce, fokach i zdrowiu psychicznym. Czyli świętego by ruszyło, wiadomo, co doskonale tłumaczy, dlaczego co jakiś czas przytrafia mi się – czasem jednostkowy, czasem zmasowany – hejt.
Tym samym specjalnie dla Was przygotowałam listę rzeczy, które trzeba zrobić, żeby narazić się na hejt w internecie:
- Nic
- Serio, nic
Wiem, co mówię, bo przez ten cały czas czytałam o sobie i swojej rodzinie niemal wszystko, i to czasem pod postami, po których nie spodziewałabym się, że mogą doprowadzić opinię publiczną do białej gorączki, na przykład tym o tym, że łabędzie to sukinsyny. No cóż, każde doświadczenie nas czegoś uczy – to akurat nauczyło mnie tego, że na bank gdzieś w Polsce istnieje jakieś Stowarzyszenie Miłośników Łabędzi i Innych Eleganckich Ptaków i że ma ono bardzo zaangażowanych członków.
Hejt – oberwiesz za wszystko, niezależnie od tego, kim jesteś
Niemniej prawda jest taka, że w internecie możecie dostać za wszystko. Za to, że macie dzieci, i za to, że ich nie macie. Oraz za to, że podróżujecie po dżungli, i za to, że wolicie szarpać bufet na All inclusive, jakby jutro miało nie być. Za to, że lubicie sernik z rodzynkami i wtedy, gdy prowadzicie aktywną politykę nienawiści względem rodzynek. Bo w internecie łatwiej jest obrażać i zapomnieć, że po drugiej stronie, za ekranem, siedzi nie awatar, nick, mem, a prawdziwy człowiek, z twarzą, głosem i swoimi emocjami.
Na przestrzeni lat wypróbowałam niemal wszystkie metody radzenia sobie z hejtem – bycie miłą (nie działa), tłumaczenie się (jeszcze gorzej), dyskutowanie (kompletnie bez sensu). Każda z tych strategii kończyła się tak samo – frustracją, złością i bezsilnością. Czy to znaczy, że nic nie zadziała?
Na internetową nienawiść istnieje ratunek
A dokładniej rzecz ujmując – musicie sami o taki ratunek zadbać i to jak najszybciej. To znaczy, że zaraz po otrzymaniu obraźliwego komentarza najlepiej godo usunąć i zablokować autora lub autorkę. Nie wchodźcie w słowne przepychanki, nie próbujcie nikogo przekonywać, nie tłumaczcie się. Wiem, że często mamy taki odruch; chcemy się obronić, chcemy sprawiedliwości. Ale zapewniam, że hejterzy nie przychodzą szukać merytorycznych argumentów – oni szukają przestrzeni na wyładowanie negatywnych emocji. A nikt nie ma obowiązku tego znosić.
Ważne jest również to, by nie mówić komuś, kto przeżywa trudne emocje w związku z czymś, co przeczytał o sobie w internecie, zdań typu: „nie przejmuj się”, „zignoruj”, „to tylko internet”. To tak nie działa! Nawet jeśli wiemy, że dotyka nas niesprawiedliwość, to będziemy go przeżywać. Warto więc nie bagatelizować emocji drugiej osoby związanych z tą sytuacją. A na to, że tak jest mamy nawet… dowody naukowe.
O tym, co się dzieje, gdy przestaniemy otrzymywać piłkę
Otóż było sobie badanie, które nazwano Cyberball experiment i polegało na tym, że zespół naukowców w osobie Eisenbergera, Liebermana i Williamsa stworzył grę, w której grupa ludzi rzucała do siebie piłkę. Była to gra komputerowa. Nie że naprawdę rzucali, co akurat doceniam, jako człowiek, który jeszcze nigdy w życiu na żywo niczego nie złapał (nawet wilka, którego mi obiecywano w dzieciństwie). Komputerowo, bo w trakcie tej zabawy nasi dzielni badacze wykonywali uczestnikom zdjęcia fMRI, czyli takie zdjęcia paszportowe dla mózgów. To taka metoda, która pokazuje, które obszary mózgu są szczególnie aktywne podczas wykonywania danej czynności. Właściwie to jednemu uczestnikowi robili te zdjęcia, bo dwójka pozostałych uczestników to tak naprawdę był komputer, w sensie algorytm, ale badany o tym nie wiedział.
Ta gra miała jednak jeden haczyk. W pewnym momencie ów jeden jedyny z ludzkich uczestników zaczął być pomijany, to jest przestał dostawać piłkę. I co się okazało? W mózgu tej osoby niemal natychmiast intensywnie uaktywniły się te części, które odpowiadają za odczuwanie bólu fizycznego. Eksperyment dowiódł, że nawet minimalne sygnały wykluczenia (jak nieotrzymywanie piłki w prostej grze komputerowej) są odczuwane jako bolesne. Aktywują one te same obszary mózgu, co np. uderzenie czy skaleczenie.
Hejt: czego nas nauczył eksperyment Cyberball?
Zdaję sobie sprawę, że to nie jest najbardziej pluszowe badanie na świecie. Ale jakie ważne – bo pokazuje, jak trudnym doświadczeniem jest dla nas wykluczenie. A co dopiero otwarta wrogość lub przemoc (nieważne czy fizyczna, czy psychiczna. Duża czy mała!).
Jeśli zaś to na Was skupiła się frustracja, to wiem, że to banał, ale jednak istotnym jest, by o tym pamiętać: hejt mówi więcej o hejterze niż o Was. To brzmi jak hasło z kalendarza motywacyjnego „Wstawaj wcześniej i osiągaj więcej!”, ale wyobraźcie sobie, że jesteście ekranem w kinie. Można na nim pokazywać „Ojca Mateusza” (arcydzieło światowej kinematografii). A można „Ośmiorekin kontra pterakuda” (arcydzieło kinematografii dla amatorów bardzo złych filmów). Niemniej to, co się na tym ekranie wyświetla, to nie wina ekranu, prawda? Dążę do tego, że dla hejtera również jesteście ekranem, na który rzuca swoje frustracje, kompleksy, złość albo po prostu nudę. I to nie jest Wasza wina, ale też nie Wy powinniście ponosić tego konsekwencje. Niestety może się zdarzyć, że będziecie, bo oto jest kolejna smutna informacja o obrażaniu innych w internecie…
Marketing w świecie nieruchomości to twój konik? Przeczytaj tekst Piotra Buckiego o storytellingu!
Hejt jest demokratyczny
Lubimy myśleć, że hejtują… no właśnie, ci mityczni “inni”. Ci ludzie, co stoją pod Żabką i pytają innych, czy mają jakiś problem. Albo smutny typ, który mieszka w podmokłej piwnicy rodziców i od dwóch dekad nie widział światła słonecznego. Niemniej gdy zaczniecie sprawdzać profile ludzi, którzy piszą okropne komentarze w internecie, to przekonacie się, że ich autorami są najróżniejsze osoby. Również prawnicy, lekarze, nauczyciele i babcie z wnukami na kolanach na zdjęciu profilowym, które jedną ręką pielą grządki, drugą robią sweter na drutach, trzecią lepią pierogi z jagodami, a czwartą piszą, że jesteś śmieciem i do niczego się nie nadajesz.
A najbardziej absurdalne są te przypadki, gdy ktoś w komentarzu grozi komuś śmiercią, a na zdjęciu profilowym buja swoje dzieci na huśtawce – absurdalne, ale wcale nie tak rzadkie.
Skonfrontowani, często mówią, że przecież jest „wolność słowa” i „mam prawo powiedzieć, co o tym uważam”. No tak, mają prawo. Tak samo, jak każdy z nas ma prawo zjeść cały tort czekoladowy na śniadanie, ale to nie znaczy, że zawsze powinniśmy. Wolność słowa nie oznacza „mogę obrażać innych, bo mam wolność słowa”. Nawet wolność słowa ma swoje granice i te granice kończą się tam, gdzie zaczyna się krzywda drugiego człowieka. Możemy mieć opinię na każdy temat – ale to nie znaczy, że zawsze powinniśmy ją wyrażać. Szczególnie jeśli ta opinia brzmi jak „jesteś zakałą tej ziemi i powinieneś umrzeć”. Co więcej, nawet jeśli komentarz wydaje nam się niewinny („brzydko wyglądasz w tej fryzurze”), to znowu – często jest zupełnie niepotrzebny. A to oznacza, że możemy zachować swoją opinię dla siebie.
Czy naprawdę świat stanie się lepszym miejscem, gdy napiszecie komuś, że ma brzydkie buty? Spędźcie te kilka sekund na głaskaniu kota – wszyscy na tym zyskają. Szczególnie kot.
Najprostsza zasada (nie)życzliwości
Osobiście w zakresie pisania komentarzy stosuję się do bardzo prostej zasady, którą Wam również polecam. To taka najprostsza zasada (nie)życzliwości. Zanim napiszecie jakikolwiek komentarz, przepuśćcie go przez podstawowy filtr: „czy powiedziałbyś to tej osobie prosto w twarz?”. Jeśli odpowiedź brzmi „nie” – nie pisz. Często nie mielibyśmy odwagi podzielić się swoimi przemyśleniami “na żywo”, a odważni jesteśmy tylko w internecie.
Zwłaszcza, że mediami społecznościowymi rządzą algorytmy, a te lubią nam pokazywać treści, które uznają, że będą dla nas interesujące. Skąd wiedzą, czy będą? No na przykład na podstawie postów, z którymi wchodzimy w interakcję. To oznacza, że jeśli komentujecie treści, które Was irytują lub prowokują, to będą się Wam one wyświetlać częściej. Algorytmy są jak labrador – jak dostaną smaczki za to, że pięknie zaaportowały piłkę, z radością to powtórzą. A jak rzucicie im kiełbasę za to, że wytarzały się w martwym gołębiu? To możecie mieć pewność, że wytropią i pokażą Wam 100% zdechłych ptaków w okolicy.
Dlatego tak ważne jest świadome wybieranie tego, na co poświęcamy czas w internecie. Polubcie treści miłe i pluszowe, śledźcie konta, które Was inspirują, reagujcie na posty, których chcecie widzieć więcej. Nie klikajcie skandalicznych nagłówków, nie udostępniajcie treści, które Was denerwują. Nawet jeśli chcecie je skrytykować lub obśmiać – algorytm nie rozumie ironii, każde udostępnienie zinterpretuje jak zaangażowanie.
Internet może być wspaniałym miejscem pełnym wymiany przepisów na najlepsze ciasta, kreatywności, śmiechu i kontaktów z ludźmi z całego świata. Nie pozwólcie, żeby kilku smutnych, sfrustrowanych ludzi odebrało Wam tę frajdę. Jesteście lepsi niż oni myślą, silniejsi niż się wydaje, i zasługujecie na szacunek – od innych i od siebie samych.









